Kurator programowy SBI Southbank i London Film Festival. Wielokrotny juror festiwali w Wenecji, Cluju, Stambule i Cannes, autor książek o tematyce filmowej, krytyk, współpracujący z magazynem ,,Times Out” i ,,Sight & Sound”. Z Geoffem Andrew, członkiem Jury Konkursu Polskiego, rozmawiamy o tym co go w kinie porusza, zadziwia i dlaczego seans powinien być wysiłkiem również dla widza.
Magdalena Narewska: Od kilku dekad zajmuje się Pan filmem - pisząc książki, recenzując i tworząc programy festiwali. Czy kino nadal Pana zaskakuje?
Geoff Andrew: Myślę, że na pewno mniej, niż kiedyś. Oglądając tak dużo filmów na przestrzeni lat, przyzwyczaiłem się do pewnych formuł, które stosują twórcy filmowi. Bardzo często po pięciu minutach seansu wiem już, jak potoczy się fabuła. Myślę, że problemem jest wpływ Hollywood an światową kinematografię; w filmach tam produkowanych stale korzysta się z formuł, z racji tego, że generują zyski. To zjawisko mnie niepokoi. Dla mnie najlepszy rodzaj filmu to właśnie taki, który zaskakuje, którego przebiegu akcji nie sposób przewidzieć, który unika wspomnianych schematów.
Na jakie elementy szczególnie zwraca Pan uwagę przy selekcji najlepszego filmu?
Przede wszystkim na ładunek emocjonalny, na to, czy film mnie osobiście porusza. Jednocześnie podchodzę do tego analitycznie - zastanawiam się dlaczego i w jaki sposób wywołują we mnie emocje. Najlepszy film po prostu musi działać na wszystkich poziomach: fabuły, aktorstwa, reżyserii, zdjęć, a do tego traktować widza z szacunkiem, szanować jego inteligencję.
Powiedział Pan, że to co najlepsze w filmach Abbasa Kiarostamiego, to fakt, że prowokują one do zadawania sobie pytań długo po seansie i kwestionowania tego, co widzimy i słyszymy na ekranie. Czy tego właśnie poszukuje Pan w kinie?
Absolutnie tak, to właśnie jest dla mnie w filmach najbardziej wartościowe. Zawsze kochałem filmy, ale odkrycie twórczości Kiarostamiego utwierdziło mnie w przekonaniu, że chcę się tym zajmować. Wyjątkowe było jego oczekiwanie, by widz, oglądając, pracował wraz nim. Mówił: ,,Daję wam połowę historii, a wy ją dopełniacie poprzez własną wyobraźnię, inteligencję, ciekawość". Nie lubię poświęcać czasu na filmy, które po prostu prezentują rzeczywistość, które wykładają wszystko wprost - chcę wykonać tę pracę. To czyni oglądanie bardziej wynagradzającym doświadczeniem.
Dlaczego postanowił Pan poświęcić książkę trylogii kolorów Krzysztofa Kieślowskiego?
Byłem zafascynowany sposobem, w jaki portretował bardzo podstawowe moralne dylematy, aplikując je do codziennego życia. Choć robił to w dość bezpośredni sposób, pozostawał wyjątkowo subtelny. Kieślowski był bardzo ukształtowanym filmowcem, wszystko - scenariusz, aktorów, nawet muzykę - potrafił wykorzystać do maksimum.
Kusi więc pytanie, która część jest Pana ulubioną?
Choć pozostałe również uwielbiam, myślę, że Czerwony. Ta część jest najbardziej tajemnicza i pięknie nakręcona; wspaniałe jest to, że w jej zakończeniu widzimy, jak potoczyły się losy bohaterów z Białego i Niebieskiego - Kieślowski nie porzuca swoich ,,dzieci", co postrzegam jako akt wielkiej hojności.
Czy w filmach konkursowych pobrzmiewają echa jego spuścizny? W jakim kierunku, według Pana podążają polscy twórcy?
Wiele z nich dzieli z kinem Kieślowskiego zainteresowanie problemami natury etycznej. Myślę, że polskich filmowców ogólnie cechuje wyjątkowa wrażliwość wobec kwestii społecznych. Ale z kolei w niektórych z tych filmów wyczuwam raczej wpływ mainstreamowego kina.
Rozmawiała: Magdalena Narewska