Jak perkusista Arcade Fire postrzega nasze miasto? W jakich przestrzeniach najlepiej czuje się jego muzyka? O tym (i nie tylko) w krótkim wywiadzie z artystą.
Iwo Garstecki: Jakie wrażenie wywiera na Ciebie Kraków?
Jeremy Gara: Byłem tu już wcześniej i tak jak poprzednio, czuję się tu bardzo komfortowo. Kraków pod pewnymi względami przypomina mi Rzym. Nie chodzi tu tylko o ogromną ilość turystów, ale także tło historyczne miasta i ilość atrakcji, jakie można tu zobaczyć. Turystyczny wymiar Krakowa nie umniejsza jednak w żaden sposób jego uroków. Każdy budynek i sklep mogą nieść ze sobą wspaniałą historię. Póki co udało mi się tylko ujrzeć – co oczywiste – Rynek Główny, Zamek na Wawelu oraz Dzielnicę Żydowską. Ta ostatnia ma w sobie niepowtarzalną energię i jest po prostu piękna.
Coś Cię zaskoczyło w trakcie obecnego pobytu?
- Nieco zagłębiłem się w lokalne legendy tego miasta, między innymi o Smoku Wawelskim i krakowskim hejnale. Myślę, że takie historie czynią miasto znacznie bardziej interesującym. Uwielbiam historię o hejnaliście – może ze względu na to, że jestem muzykiem i aspekt ten tak bardzo mnie interesuje. Pomysł urwania się melodii wywiera na mnie ogromne wrażenie, jest niesamowity.
Jako mieszkańcy tego miasta przywykliśmy do tej kończącej się niespodziewanie melodii…
- Oczywiście, jednak dla osób słyszących pierwszy raz tę melodię, jest to bardzo zaskakujące przeżycie. Zastanawiałem się także, co tak naprawdę symbolizuje moment urwania się melodii. Czy to chwila, kiedy hejnalista zostaje trafiony przez strzałę, czy moment w którym umiera, grając melodię ostrzegającą całe miasto przed niebezpieczeństwem…?
Może jedno i drugie.
- (Śmiech) Może, muszę to sprawdzić, na pewno są jakieś podania na ten temat. A może to po prostu symbol i jest tym, czym chcesz, aby było. W każdym razie jest to bardzo ładna historia.
Co myślisz o ZetPeTe - miejscu, w którym będziesz dziś występował? Wpasowuje się w klimat Twojej muzyki?
- Miejsce jest naprawdę świetne. Raczej staram się dopasować moją muzykę do każdego rodzaju przestrzeni, nawet jeżeli jest to nieco dziwna muzyka. Nie koncertuję solo zbyt wiele i w ciągu życia jestem prawie nieustannie w trasie. Kiedy jednak mam taki występ, staram się do całej sytuacji podejść bez żadnych oczekiwań. Do tej pory grałem już w znacznie bardziej zwariowanych lokalizacjach, a ta jest świetna – posiada bardzo dobre nagłośnienie i profesjonalny ekran. Grywałem już w kościołach, piwnicach i innych oryginalnych miejscach. Lubię myśleć o tym, że moja muzyka może się sprawdzić wszędzie. Nawet gdy jest nieco wymagająca. Jeżeli natomiast się nie sprawdzi, to najwyżej nikt nie przyjdzie i sobie pójdę.
Tak może stać się w przypadku osób, które wybiorą się na Twój koncert oczekując występu Arcade Fire…
- Osoby, które naprawdę oczekują koncertu w stylu Arcade Fire z pewnością bardzo się zawiodą. Z drugiej strony jest masa osób, które nie mają żadnych oczekiwań co do mojego występu i dobrze się na nim bawią.
Czy uważasz, że Polacy posiadają jakieś szczególne cechy, które mógłbyś opisać?
- Mam kolegę, który dobrze podsumował w jakiś sposób Waszą osobowość. Jest Irlandczykiem, prowadzeni kawiarnię. Rozmawialiśmy o czymś, co nazwać można „trzecią falą kawy” [rozpowszechnieniem nowych standardów hodowli i całościowego procesu produkcji kawy – przyp. red.]. Wydaje się, że głównymi tworzącymi ten trend są Australijczycy. Mój kolega jednak uważa – jako osoba z branży – że to Polacy są w największym stopniu odpowiedzialni za te zmiany. Nie jest jednak to tak bardzo powszechna informacja, ponieważ ciężko pracujecie, wykonujecie dobrą robotę i nie troszczycie się zbytnio o całą sławę i uznanie, jakie z tego wynika. Przynajmniej nie obnosicie się z tym w zaborczy sposób. Australijczycy przeciwnie; przypisują sobie wszystkie te zasługi (śmiech).
Dziękuję za rozmowę i życzę udanego koncertu!
Rozmawiał: Iwo Garstecki