Na długo przed swoją premierą, ,,Joker” zdążył zyskać miano filmu kontrowersyjnego w związku z zarzucaną mu gloryfikacją przemocy. Teraz okazuje się, że to po prostu jeden z lepiej przemyślanych i zapadających w pamieć obrazów tego roku.
Trudno mi przewidzieć, jak ,,Jokera” odbierze oddany fan filmów z uniwersum DC. Ten, kto do tej pory trzymał się z daleka od fabuł osadzonych w Gotham City, może za to spokojnie rozsiąść się w kinowym fotelu, nie obawiając się na wpół wyjaśnionych wątków i zaszłości między bohaterami, do których zrozumienia potrzeba znajomości kilku poprzednich części. ,,Joker” to film osobny, swoim tempem, stylizacją i duszną, psychodeliczną atmosferą nie wpisujący się zupełnie w komiksową estetykę – bardzo subtelnie nawiązuje do świata, wykreowanego na potrzeby kolejnych ,,Batmanów”. Jedno jest pewne – wszyscy, którzy kręcili nosem na kolejne wcielenie słynnego antagonisty i wytykali filmowi niepotrzebność, podczas seansu zapomną o swoich zastrzeżeniach.
Joker Phoenixa nie tyle staje w szranki z postacią wykreowaną przez Heatha Ledgera, ile przenosi ją na inny poziom. Wyższy czy niższy – chyba nie ma sensu rozstrzygać. O ile ledgerowski Joker to rasowy czarny charakter, jeśli człowiek – to schowany za grubą zasłoną kreacji, ten wykreowany przez Phoenixa ma zdecydowanie człowieczy rys. Co więcej, to właśnie zagubienie w świecie międzyludzkich relacji, okrutne reakcje na nieprzystawalność do ogólnie przyjętych standardów ,,ludzkiego” zachowania budzą w nim mordercze instynkty.
Kreacja Phoenixa to, jak można było przewidzieć, najmocniejszy punkt ,,Jokera”, któremu bliżej do wnikliwego psychologicznego portretu niż filmu akcji (choć, oczywiście, dzieje się w nim całkiem sporo). W przeciwieństwie do swojego brata, który nie zdążył rozwinąć pełni aktorskich skrzydeł, choć rola w ,,Moim własnym Idaho” zapewniła mu status ikony, Joaquin stopniowo odkrywał przed światem spektrum swojego talentu. Był już i Jezusem, i Neronem – ale to role zaburzonych, pogmatwanych charakterów okazały się najlepiej skrojone na jego miarę. Począwszy od ulubieńca samozwańczego guru w ,,Mistrzu”, przez niepełnosprawnego rysownika-alkoholika u Gusa Van Santa, aż po straumatyzowanego bylego agenta do zadań specjalnych w ostatnim filmie Lynn Ramsay, aktor udowodnił wielokrotnie, że głębokie wnikanie w psychikę postaci jest jego specjalnością. W ,,Jokerze” przechodzi samego siebie, kreując postać dogłębnie fascynującą i ambiwalentną, która z jednej strony przeraża, a z drugiej – wywołuje współczucie.
Podczas wywiadu z Peterem Traversem, zapytany o to, czy powinniśmy sympatyzować z Jokerem, nieco zniecierpliwiony Phoenix odpowiedzial ,,You’re supposed to feel however you feel”. Trudno jednak zorientować się w kakofonii uczuć, jakie generuje obserwowanie losów Jokera w wydaniu Todda Phillipsa. Jokerowa postać to lustro, a poniekąd także boogeyman, który przybiera kształty naszych obaw (czy to związanych z życiem osobistym czy też niepewną przyszłością świata – do wyboru, do koloru). Jedni zobaczą artystę tragicznego, który dysponuje niewyczerpanymi pokładami pasji, ale brak mu talentu. Inni – szaleńca, który porywa tłumy, bazując na populistycznej idei lub po prostu człowieka, skrzywdzonego przez system, marginalizujący wszelkie przejawy inności.
Geniusz ,,Jokera” wynika po części z nagromadzenia kluczy w jakich można odczytywać film. Z jednej strony jest dość smutnym podsumowaniem istoty działalności artystycznej – włączając komedię w jej poczet – stojącym w opozycji do przekonania, że wystarczy samo zatracenie się w pasji. Nie ma artysty bez publiczności – nieśmieszny komik to postać dogłębnie tragiczna. Choć może to po prostu źle zrozumiany żart? Wszak sam Joker w jednym z kluczowych momentów filmu stwierdza – ,,Dotychczas myślałem, że moje życie jest tragedią; ale teraz zdałem sobie sprawę, że to komedia”. O tym, jak blisko siebie stoją te dwa antagonizmy, przekonuje sam reżyser – nomen omen, twórca hitowych komediowych bromance’ów – wplatając do mrocznej i gęstej od okrucieństwa fabuły strzępy czarnego humoru.
Z drugiej strony w filmie Phillipsa można dostrzeć nie tyle manifest, co nawiązania do światowej sytuacji politycznej. Cały film jest w końcu zapisem rodzenia się społecznej rebelii. Mamy tutaj pogłębiające się różnice klasowe i towarzyszące im napięcia, które muszą w końcu doprowadzić do eksplozji agresji. Bunt tłumu w filmie karmi się jednak ideą, będącą w zasadzie wynikiem nieporozumienia. ,,Joker” ilustruje mechanizm rodzenia się ekstremizmu, który chowa się za fasadą skrótowych haseł. Nie sposób nie wspomnieć również o zawartej w nim krytyce wymierzonej w system opieki zdrowotnej, który traktuje chorych jak przysłowiową kulę u nogi.
,,Joker” to jednak nie film reakcyjny, a błyskotliwie skonstruowany obraz zrodzony z pragnienia zgłębienia historii najczarniejszego charakteru Gotham City i poszerzenia jej o dodatkowe konteksty. Nie znaczy to bynajmniej, że Todd Phillips próbuje usprawiedliwiać bądź, co gorsza, gloryfikować przemoc – a takie zarzuty padały w jego stronę jeszcze przed premierą filmu. Joker w wydaniu Phoenixa elektryzuje, ale nie jest przecież komiksowym, charyzmatycznym człowiekiem-demolką, którego obraz wyłaniał się z poprzednich filmów uniwersum DC, a nieporadnym ,,chciejem”, który żarty recytuje ze ściągą w postaci notesu. Najlepiej, koniec końców, wychodzi mu taniec – ,,Jokera” warto obejrzeć choćby dla tej brawurowo wykonanej, nonszlanckiej choreografii, która, wespół z całą resztą aktorskiego popisu, powinna zagwarantować Phoenixowi zasłużonego Oscara.
Magdalena Narewska