Image
fot. kadr z filmu

Wczoraj w ramach festiwalu Mastercard OFF CAMERA mieliśmy okazję obejrzeć film „Pet names” w reżyserii Carol Brandt., a po seansie chwilę porozmawiać z twórczynią. Film znajduje się w sekcji Amerykańscy niezależni i przypomina nam, co naprawdę znaczy termin ‘indie’.

Główna bohaterka Leigh poświęca swoje młodzieńcze lata na opiekę nad chorą matką, przez co nie może sobie pozwolić na zbyt dużo znajomości i innych zajęć. Jedynym towarzystwem dla dziewczyny są starzy znajomi z liceum i jej były chłopak, którego wraz z psem postanawia zabrać na camping, aby chociaż odrobinę odpocząć od trudów codzienności.

Meredith Johnston stworzyła scenariusz w oparciu o własne doświadczenia i relacje z przeszłości, później wcieliła się także w główną postać. Film stanowi dla niej bardzo osobiste dzieło, jednak nie powodowało to żadnych problemów w realizacji, jak wspomina reżyserka. Jedyny konflikt jaki powstał pomiędzy twórczyniami dotyczył montażu – Carol musiała skrócić pierwotną wersję o ponad połowę, przed wysłaniem na festiwal, co musiało być dosyć bolesne. Johnston wraz z odtwórcą roli byłego chłopaka (Rene Cruz) stworzyli również muzykę, którą słyszymy w filmie. Ciekawostką jest, że dwójka aktorów zakochała się w sobie podczas trwania zdjęć. Można więc uznać, że zderzenie z traumatyczną przeszłością autorki scenariusza skończyło się dla niej dobrze.

„Moim sposobem na robienie filmów jest zatrudnianie miłych ludzi” – wyjaśnia reżyserka opowiadając o atmosferze obecnej na planie. Wszyscy się lubią i ze sobą współpracują, co tworzy rodzinną atmosferę i każdy się przynajmniej dobrze bawi, bo oczywiście nikt nie zarabia na tym żadnych pieniędzy. Carol podczas rozmowy poruszyła wątek zbierania funduszy na tego typu produkcje. Przy „Pet names” udało jej się dzięki kontaktom z inwestorkami, które zdecydowały się ją wesprzeć, jednak zauważa, że wszystkie filmy robi raczej dla siebie – z konieczności, nie dla pieniędzy.

Carol przyznaje, że jako inspirację do zdjęć posłużyła „Ida” w reżyserii Pawła Pawlikowskiego, gdyż pomimo zupełni innych kolorów, obydwa filmy łączy kwadratowy format. „Pet names” miało ukazać klaustrofobiczne uczucie przebywania ze swoim byłym partnerem w dosyć ograniczonej przestrzeni jaką jest najpierw wnętrze samochodu, później namiotu. Zdjęciom nadano barwy kojarzące się z fotografią stylu retro – kadry miały przypominać stare fotografie z wakacji. Dodatkowo kolory symbolizują zderzenie z przeszłością bohaterki i nadają aurę nostalgii.

Dla reżyserki ważny okazuje się głos publiczności. Carol zajmuje się również montażem, dlatego czasem czuje potrzebę pokazać swój film komuś z zewnątrz, aby móc zauważyć wszelkie błędy. „Pet names” przed ostateczną wersją widziało około trzydzieści osób, co pozwoliło na wyeliminowanie wielu rzeczy, które pierwotnie nie zostały zauważone. W rozmowie wspomniała także, że oprócz bycia reżyserką ma także normlaną pracę, bo nie byłaby w stanie się utrzymać bez niej. A więc cały proces postprodukcji odbywał się w nocy lub w weekend, co wymaga ogromnej determinacji dla twórcy. Ukazuje to przykrą prawdę na temat tworzenia dzieł niezależnych (lub dzieł w ogóle) – Carol przypomina że tworzenie filmów w stanach to ciężka praca, a nie tylko marzenie, jak może się wydawać. „Słowo nie, znaczy dla mnie tak” – mówi reżyserka i to chyba jedyna postawa, jaką należy przyjąć aby tworzyć kino, z którego jest się dumnym.

Marta Pęcak