Image
fot. kadr z filmu

Jacek Poniedziałek, aktor filmowy i teatralny, był gościem panelu pod tytułem „Męskość w kryzysie?” podczas tegorocznego festiwalu Mastercard OFF CAMERA. Rozmawialiśmy na temat agresywnej męskości, coming-outów i tego, czy siła kobiet może zagrozić sile mężczyzn.

Julia Smoleń: Na festiwalu spotkał się pan z publicznością podczas panelu „Męskość w kryzysie?”. Czy ten kryzys jest rzeczywiście zauważalny?

Jacek Poniedziałek: Ja nie jestem teoretykiem, nie jestem socjologiem, nie zajmuje się gender studies. Ale zajmuje się tym, na tyle, na ile mnie to dotyczy. Kryzys męskości zależy od tego, jak tę męskość zdefiniujemy. To jest bardzo szerokie pojęcie. Ale męskość przez wielu jej przedstawicieli traktowana jest bardzo agresywnie, wręcz histerycznie, z jakimś obłędem. Podchodzą do kwestii płci w charakterze agresywnego maskulinizmu. To polega na pewnym określonym typie zachowań, ubioru, języka, tembru głosu, pewnych gestów, zainteresowań – piłka nożna i piwo… To są właśnie takie kody: mecz, piwo i żadnej kobiety, albo jeśli kobieta, to traktowana instrumentalnie, na zasadzie prymitywnego samczego konkursu. W tym widzę wielki problem, bo te wszystkie emblematy męskości są dosyć śmieszne, wynikają ze słabości, niedoskonałego poczucia swojej męskości. Tymczasem, mężczyźni, którzy w tym temacie mają spokój, są usatysfakcjonowani swoją męskością, oni tego nie demonstrują, to nie jest wtedy agresywne. Są bardzo subtelni, delikatni. Ja nazwałem takich facetów, mam takich dwóch przyjaciół w teatrze, hetero-pedałami (śmiech). I to są mężczyźni w pełni w tej swojej męskości spełnieni.

Z kolei w ostatnich latach dużo się mówi o kobietach w kinie – pojawia się coraz więcej ciekawych kobiecych ról oraz filmów tworzonych przez reżyserki. Czy, w kontekście tego, zauważa pan różnice również w portretowaniu męskości na ekranie?

To też jest bardzo szerokie pojęcie, bo przecież jest kino artystyczne, historyczne, a jest też kino konfekcyjne, dla mas, które jest czystą rozrywką. To kino gromadzi ogromne ilości widzów. Tam ta męskość, na przykład u Patryka Vegi, jest kuriozalna, groteskowa. Kobiety są z kolei idiotkami, plastikowymi blacharami. Wszystko sprowadza się do czysto instynktownych czynności seksualnych. A ciężko z kobiety zrobić idiotkę. Kobiety są dzisiaj silne, mają dużo więcej praw niż w przeszłości. Czekam jednak trochę na ten moment, kiedy podziały zostaną w ogóle zniesione. Bo mnie denerwują podziały na zasadzie: prawa kobiet i prawa mężczyzn, kiedy powinny być po prostu prawa człowieka. Z kolei mężczyźni mogą mieć problem z tym, że dzisiaj kobiety egzekwują te prawa. Trzeba bardzo uważać co się mówi, robi, jakie wiadomości się wysyła. Kobiety dostały ogromną broń, z której korzystają. Problem polega na tym – i ja kiedyś za taką wypowiedź o Kevinie Specey’m, dostałem bardzo po mordzie od mediów i nie tylko – ale mam wrażenie, że występują przegięcia wajchy w drugą stronę. Dochodzi do tego, że ludzie zaczynają się zastanawiać, czy w ogóle się za kimś obejrzeć albo powiedzieć coś miłego, pokazać zainteresowanie… W tym kontekście, francuscy artyści podpisali taki list w obronie wolności podrywu.

Ale podrywać też trzeba umieć.

Oczywiście, ale chodzi mi tylko o to, żeby nie zabraniano nam wyrażać emocji wobec drugiego człowieka. My, jako ludzie, chcemy się zbliżać do innych ludzi. Panuje między nami wieczna gra, również seksualna.

Uważa Pan, w takim razie, że w wyniku prężnie rozwijającej się siły kobiet, mógł pojawić się ten kryzys męskości, o którym rozmawialiśmy na początku?

Ja żyję 53 lata i co jakiś czas występują jakieś kryzysy, które pojawiają się w pewnych grupach na przestrzeni lat. Ale uważam, że to są strasznie subiektywne rzeczy mimo wszystko. Nie widzę powodu, żeby mężczyźni mieli coś stracić na tym, że kobiety będą silniejsze. Co to w ogóle znaczy, żeby porównywać kompetencje zawodowe na podstawie biologicznych predyspozycji? To jest idiotyczne, jakiś rodzaj rasizmu! Więc nic nam nie zagraża, dopóty, dopóki sami nie zwariujemy. My, mężczyźni prezentujemy się często jako ta silniejsza część, ale prawda jest taka, że jesteśmy strasznie histeryczni. Strasznie się boimy, że coś nam ktoś odbierze – honor, siłę, czy te inne „męskie” cechy. W tym sensie męskość jest w kryzysie, że jesteśmy histeryczni. Na przykład, to paniczne wypieranie się jakichkolwiek myśli homoseksualnych, fantazji, czy nawet doświadczeń… Prawie każdy mężczyzna miał takie kontakty lub myśli. Histeryczne usuwanie ze swojego środowiska ludzi homoseksualnych, publiczne piętnowanie ich, poniżanie. Dla mnie to świadczy o słabości, histerycznym lęku przed pierwiastkiem kobiecym w sobie. A dla mnie, tak jak powiedziałem na początku, w pełni spełnionym, wspaniałym mężczyzną jest taki, który nie tylko ma w sobie ten element kobiecy, bo każdy ma, ale także nie wstydzi się go eksponować.

A propos tej męskości homoseksualnej, ma pan za sobą publiczny coming-out. Czy to wydarzenie wiązało z jakąś zmianą w pana pracy artystycznej? Chodzi mi o to, czy, na przykład, propozycji zawodowych zaczęło się pojawiać mniej?

Od tego czasu minęło już kilkanaście lat i ja nie widzę wielkiej zmiany. Jestem spełnionym aktorem. Może były tam jakieś tąpnięcia, które wynikały z tego, że grałem wtedy w tasiemcowym serialu, więc mój wątek był czasami trochę wygasany, potem ożywał… Może wtedy było mnie trochę mniej, ale generalnie nie uważąm, żeby ktokolwiek się tym przejął. Rozmawiam czasami z dyrektorami różnych telewizji. Zadałem takie pytanie jednemu z nich, mianowicie – czy w tym jakich doborów obsadowych dokonujesz przeważa to, co pomyśli sobie przeciętny Janusz, czy to co sam myślisz? On powiedział, że musi brać pod uwagę „tych ludzi”, dlatego, że to jest publiczność, która chce takiej rozrywki, dzięki nim jest oglądalność. Ale, tak sobie myślę, naprawdę nie istnieje pewnego rodzaju misja, żeby pewne wartości pokazać, wyjaśnić, że można inaczej myśleć? Nie można się tego bać. Bo ludzie się boją mówić tego, że gej jest okej. Mówiąc najprościej. (śmiech) Wystarczy, żeby swoim autorytetem i popularnością pokazali ludziom, że można patrzeć na męskość właśnie w inny sposób. A w przeciwnym razie, mamy tych herosów, jakichś sportowców, nie będę mówić nazwiskami, którzy powtarzają homofobiczne teksty. A to już tak pachnie naftaliną, żyjemy w XXI wieku, a ich myśli w ogóle nie postępują. A potem inni boją się być sobą.

Czy w środowisku aktorskim występują jakiś rodzaj zbiorowego lęku przed outowaniem się?

Oczywiście, że jest. Wynika on z tego, że są takie dziwne przesądy wśród obiorców, że jak ktoś jest gejem, a gra heteroseksualną scenę miłosną to jest to mniej wiarygodne… Ludzie jakby zapominali, że jesteśmy aktorami. Przecież ja do osoby, z którą gram scenę mogę zupełnie nic nie czuć, bez względu na płeć. Możemy się nie znać, może nie być chemii, a mogę fenomenalnie zagrać. Ale ten lęk cały czas istnieje.

Pan już po części wspomniał o tej wypowiedzi na temat Kevina Spacey’ego, ale i tak chciałam dopytać. Molestowanie nazwał Pan kiedyś „nową obsesją lewactwa”. Rozumiem, że chodziło o ten brak przesady, o flirt, ale z drugiej strony dalej wydaje mi się to dość ryzykowne, a pewnie nawet niepotrzebne stwierdzenie…

To zawsze będą tematy polaryzujące społeczeństwo. Nie mówię o samym molestowaniu, które jest nagminne i stanowi duży problem, ale raczej o tych wielkich aferach celebryckich. Wczoraj sprzeczałem się ze znajomymi o dokument na temat Michaela Jacksona… Wszyscy przecież wiedzieliśmy kim on jest, od dawna. Nieustannie otaczały go wianuszki chłopców, dzieci. Te matki stawiają siebie w roli ofiar, ale czy matka, która spała w pokoju obok, gdzie ich dziecko przez kilkanaście godzin było zamknięte z dorosłym mężczyzną nie wiedziała wtedy co się dzieje, a teraz wie? W tym mi coś nie pasuje. Ja w ogóle nie kwestionuje tego, że on był pedofilem. On zrobił krzywdę tym chłopakom, żeby było jasne. Mi się po prostu nie podoba brak równowagi w tej sytuacji – wycofywanie piosenek z radia, i tak dalej. Nie tym powinniśmy się dzisiaj zajmować.

Rozmawiała: Julia Smoleń