Image
fot. kadr z filmu

Brytyjski zespół, który wystąpił na OFF SCENIE ostatniego dnia kwietnia, jest obecnie jednym z najbardziej obiecujących indie folkowych składów na Wyspach. Z Night Flight rozmawiamy o nostalgii, ich muzycznych idolach i miejscach, na które bez wahania zamieniliby Londyn.

Magdalena Narewska: Wasza nazwa z pewnością odnosi się do utworu; pomyślałam jednak, że mogłaby mieć coś wspólnego z melancholią, jaką wywołują długie nocne podróże.

Dan: Nazwa ,,Night flight” pochodzi z utworu Led Zeppelin, którego cover został nagrany później przez Jeffa Buckleya. Ale podoba mi się twoja interpretacja - może sobie ją pożyczymy.

Czy sami doświadczacie podobnego uczucia podczas trasy? Wydaje się, że jego echa pobrzmiewają w waszej muzyce.

Sam: Na pewno odrobinę. Ale nie czujemy się samotni, bo większość czasu spędzamy ze sobą. Z mojej perspektywy bycie w trasie to najlepszy moment - uwielbiam przemieszczanie się z miejsca na miejsce i dzielenie się z ludźmi naszą muzyką. To raczej wtedy, kiedy jestem w domu i tego nie robię, dopada mnie melancholia.

Utwory Night Flight doskonale komponują się z takim dniem, jak dzisiejszy. Czy określilibyście ją mianem nostalgicznej?

Sam: Powiedziałbym raczej, że jej ważnym komponentem jest, koniec końców, podnosząca na duchu introspekcja. Nasze utwory charakteryzują się tym słodko - gorzkim posmakiem; chyba najlepiej pasowałoby do nich określenie ,,happysad” (wesoło - smutnych).

Mamy nawet w Polsce taki zespół.

Dan: O, naprawdę? To też nagranie Tima Buckleya.

Zdaje się, że jesteście prawdziwymi fanami Buckleyów. Kto, oprócz nich, inspiruje Was najbardziej? Zauważyłam, że jesteście stawiani w jednym rzędzie z Fleet Foxes, ale moim zdaniem to chybione porównanie.

Sam: Dorastając, na okrągło słuchałem utworów Tima i Jeffa. Na pewno wpływ na nas mieli Beatlesi, The Beach Boys, będący swego rodzaju pierwszym przystankiem na naszej drodze do tworzenia muzyki. Mówiąc o muzyce współczesnej, na pewno Kevin Morby jest jednym z naszych ulubionych songwriterów. Lubimy też Kurta Vile’a i Angel Olsen. Jeśli chodzi o Fleet Foxes, myślę, że porównania wynikają z wokalnych harmonii - my również, podobnie jak oni, staramy uczynić je jednym z wyróżników naszej muzyki.

Dan: Uwielbiamy też Doves i Bahamas, choć nie nazwałbym tego bezpośrednią inspiracją.

Gdy nie podróżujecie, mieszkacie w Londynie. Czy tamtejsza scena muzyczna jakoś na Was wpływa?

Sam: Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że znajdujemy się w swego rodzaju bańce. Jesteśmy oczywiście świadomi różnorodności tamtejszej sceny i staramy się być jej częścią, ale rozwijamy się raczej niezależnie od niej. Poza tym, tak naprawdę jesteśmy z różnych stron - Ollie jest Australijczykiem, Dan pochodzi z Berlina, a Harry z dziwnego miejsca gdzieś w Anglii (śmiech). Londyn jest naszą bazą, ale nie powiedziałbym, że wpływa na kształt naszej twórczości.

Jesteście teraz w trasie - jest jakieś miasto, na które zamienilibyście Londyn, w kontekście sceny muzycznej?

Sam: Każdy pewnie odpowie coś innego, ale dla mnie to będzie Kalifornia. Uwielbiam słońce - nie wiem tylko, czy taki wyjazd nie skutkowałby mniejszą aktywnością twórczą...
Harry: Ja i Sam na pewno pojechalibyśmy do LA.
Dan: Ja chyba pokierowałbym się raczej w stronę Nowego Jorku.
Sam: Definitywnie mamy sentyment do Stanów. Kręci nas americana.
Ollie: Tak, Kalifornia. Harremu najbardziej podobałoby się siedzenie gdzieś na pustkowiu, z gitarą, mając jedynie słońce za towarzysza (śmiech)

Teledysk do ,,Death rattle” jest wizualnym arcydziełem. Skąd pomysł na animację?

Dan: Znaleźliśmy jej autora go przez wspólnego znajomego - to Tezo Don Lee, Koreańczyk, mieszkający w Hackney, niesamowicie utalentowany twórca animacji. Po obejrzeniu kilku jego filmów od razu wiedzieliśmy, że chcemy z nim współpracować. Nie wiem, czy widziałaś ,,Departure” - to również jego dzieło, choć na pierwszy rzut oka wydaje się inaczej, bo animacja została zrealizowana w zupełnie innym stylu.

Skoro już mowa o fuzji muzyki z obrazem - w jakim filmie chcielibyście usłyszeć własne utwory?

Sam: Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to amerykańskie kino niezależne. Może coś w rodzaju ,,Juno” - wspaniale byłoby znaleźć się na ścieżce dźwiękowej takiego filmu.
Dan: Albo w ,,Garden State”.
Harry: A może w czymś lekko niepokojącym - thrillerze psychologicznym? To mogłoby zadziałać.
Sam: Na pewno wszyscy zgodzimy się, że wolelibyśmy nie mieć nic wspólnego z Avengersami. (śmiech). Fajnie byłoby znaleźć się w soundtracku amerykańskiego filmu drogi.
Dan: A może brytyjskiego road movie? Choć takie raczej rzadko się zdarzają - może dlatego, że by przejechać Wyspy z góry na dół, wystarczy parę godzin (śmiech).

Rozmawiała: Magdalena Narewska