Image
fot. kadr z filmu

Nowy film Jacka Borcucha, „Słodki koniec dnia”, był odkryciem na festiwalu w Sundance, a pięknym, melancholijnym plakatem oraz zwiastunem wzbudzał apetyt polskiej widowni. Oczekiwania rosły, zetknąć się z nimi można było podczas drugiego dnia festiwalu Mastercard OFF CAMERA. W sobotę odbyła się premiera filmu oraz spotkanie z jego twórcami.

„Słodki koniec dnia” film w reżyserii Jacka Borcucha – aktora i reżysera takich filmów jak „Wszystko co kocham” (2009) oraz „Nieulotne” (2013) opowiada historię 60-letniej poetki, noblistki, która prowadzi spokojne, sielankowe wręcz życie w małym miasteczku w Toskanii. Codzienność wypełniona piciem wina i słuchaniem muzyki, zostaje przerwana przez kontrowersyjne przemówienie głównej bohaterki, granej przez Krystynę Jandę. Chociaż napięcie i niepokój wyczuwalne są już wcześniej – imigranci spoza Europy wzbudzają nieufność wśród mieszkańców, a na placu w Rzymie wydarza się zamach terrorystyczny. Europa drży, będąc zupełnie bezbronną, a jednocześnie wymierza kary zapominając o tym czym jest humanitaryzm. „Słodki koniec dnia” w wydźwięku politycznym przypomina nieco ostatni film Michaela Hanekego „Happy End” (2017). I chociaż Europa okazuje się być kolejną główną bohaterką filmu, to „Słodki koniec dnia” bez roli Krystyny Jandy, z pewnością straciłby wiele na swojej wartości. Chociaż sama aktorka podkreśla, że: „wydaje mi się, że najważniejszy jest temat tego filmu, reszta ma mniejsze znaczenie”.

Jednak postać grana przez Krystynę Jandę jest dowodem zmiany, które stopniowo, jako filmowa publiczność, możemy obserwować. Maria Linde, protagonistka filmu, to bohaterka wielowymiarowa, aktywna, działająca. To tak zwana silna i niezależna kobieta, ale jednocześnie niepozbawiona słabości, czy wątpliwości. Nieustannie znajduje się pomiędzy walką, a odpuszczaniem, jakby cały czas nie mogąc się zdecydować gdzie przynależy bardziej. Przede wszystkim, to bohaterka, której jeszcze kilkanaście lat moglibyśmy nie zobaczyć. Jest jednocześnie autorytetem, kobietą sukcesu, ale także prowokatorką. Maria Linde romansuje, pali papierosy, mówi, myśli. I jest też zmęczona.

Chociaż Krystyna Janda podkreśla: „Z bohaterką absolutnie nic mnie nie łączy. To była dla mnie negatywna rola. Przyjmując ją, pomyślałam sobie w środku, że przyjmuję rolę negatywną do grania. Zazwyczaj tego nie robię. Ostatnio odmówiłam dwóch takich ról dużych, których po prostu nie mogłabym zagrać. Ale mam takie zaufanie do Jacka Borcucha i temat wydawał mi się tak ważny, żeby to opowiedzieć, żeby o tym mówić, że pomyślałam sobie, że cokolwiek się stanie po drodze, chcę wziąć udział w tej produkcji.”

Nieskrępowana ramami i stereotypami kobiecość na ekranie jest nadal rewolucją. Borcuch uważnie sportretował Marię Linde, jak i jej córkę oraz wnuczkę, tworząc tercet pokoleniowy, przez który przepływa miłość, czasem brak porozumienia, ale przede wszystkim stale obecny bunt. Historia opowiedziana w „Słodkim końcu dnia” opiera się przede wszystkim na odwadze, ale jest też niepozbawiona kontrowersji. W tym kontekście, obraz kobiecości staje się tutaj mniej prowokatorskim, jednak traktaty na temat Europy, szczególnie te, które wystawiają im słuszną, a zarazem bolesną diagnozę zazwyczaj są kontrowersyjne same w sobie.

W momencie, w którym z muzeów znika nasza historia, taki moment jak premiera filmu Jacka Borcucha, takie role, jak rola Krystyny Jandy, stają się jeszcze bardziej wartościowe. Niezależności w kinie i w mowie należy, więc pilnować z ogromną uwagą. Właśnie o tym przypomina nam „Słodki koniec dnia”.

Julia Smoleń

Picture author
fot. Edyta Dufaj