Image
fot. kadr z filmu

Marek Karolczyk, Kamil Pater i Miron Grzegorkiewicz tworzą tercet unikatowy w uniwersum polskiej elektroniki - ich koncerty opierają się w głównej mierze na improwizacji, a w kawałkach pobrzmiewa język, który nie istnieje . Z zespołem JAAA!, który wystąpił na deskach tegorocznej OFF SCENY, rozmawiamy o nietypowych początkach, historii stojącej za albumem oraz... muzyce filmowej.

Opowiedzcie o swoich początkach - wszyscy, zanim zaczęliście współpracę, współtworzyliście różne projekty muzyczne.

Miron: Spotkaliśmy się ponad 5 lat temu. Kamila poznałem wcześniej na warsztatach muzyki improwizowanej. Potem okazało się, że Marek przesłuchał nagrania zespołu, w którym wtedy grałem, How How i wpadł na pomysł, żeby zrobić coś razem. Okazało się, że chłopaki są z jednej wioski pod Bydgoszczą. Mieli już przygotowane kilka szkiców utworów, a ja zacząłem przełamywać się z wokalem

Kamil: Z Markiem znamy się właściwie od dzieciństwa. Mieliśmy nawet wspólny zespół, mając 14 - 15 lat. Potem nasze drogi nieco się rozeszły, rozjechaliśmy się w różne strony, ale po jakimś czasie zbiegły się ponownie, kiedy zakończyły się nasze inne projekty.

Miron: Miałem wtedy dość mocny kryzys muzyczny, i gdyby nie spotkanie chłopaków, to nie wiem czy w ogóle muzykę dalej robił. Doceniam to, że dostałem od nich taki, można by powiedzieć, prezent.

Marek: Słuchając How How, w którym grał wtedy Miron, byłem pod sporym wrażeniem, że ktoś w Polsce potrafi robić muzykę na takim poziomie i do tego ma wokalistę, który tak śpiewa. A ten ancymon chciał z tym skończyć.

Miron: Rzeczywistość mi nie pomagała.

Kamil: Fajnie się wszystko skrzyżowało, zbiegło w czasie.

Czy to, że Wasze poprzednie projekty były, można by powiedzieć, z odmiennych muzycznych galaktyk, pomogło, czy raczej generowało trudności?

Marek: Na pewno inspirowało. Wszystkie te poprzednie doświadczenia splotły się na gruncie elektroniki i na pewno wpłynęły na naszą wspólną koncepcję. Ten wokal, to, że Miron śpiewa w języku wymyślonym przez siebie, dopełniło dzieła.

Pierwsze dwa albumy JAAA!, ,,Remik” i ,,Bujillo”, są albumami koncepcyjnymi. Skąd wzięła się stojąca za nimi historia? Czy najpierw powstawały dźwięki, które naturalnie splotły się z opowieścią, czy też to ona zainicjowała powstanie albumu?

Kamil: Remik sam się wyłonił w pewnym momencie tworzenia płyty. To był moment, w którym byliśmy już w trzech czwartych prac nad materiałem. Pewnego wieczoru opowiedziałem chłopakom historię mojego ucznia; od razu zaczęliśmy się z nią mocno utożsamiać, bo poczuliśmy, że w pewnym stopniu sami jesteśmy takimi Remikami. Potem pojawił się Bujillo, czyli dobry duch, czy też energia - dla każdego może znaczyć to coś innego. Wolimy nie zakładać, że ta historia ma mieć określony kształt i kropka. Pozostaje to cały czas otwartą sytuacją - nie wiadomo, kto do niej dołączy, albo kto ją zamknie i otworzy nową. Podobnie jest na naszych koncertach, podczas których otwieramy historię i gramy ją tu i teraz. Utwory nie są takie jak na płycie i nie chcemy, by takie były - wolimy, by przybierały kształt zgodny z tym, co czujemy, tu i teraz. Nikt z nas sobie tego z góry nie wymyślił, i nikt nie wie, gdzie jest koniec.

Miron:  Cały czas jesteśmy w procesie. To stanowi wyróżnik naszego działania w kontekście tradycyjnych zespołów, które grają w kręgu festiwalowym, w kręgu muzyki elektronicznej. Ciągle otwieramy kolejne drzwi w naszej historii i nie stawiamy jednej kropki, tylko cały czas trzykropek. Esencją naszego działania zapętlenie. Ta ciągłość nas bardzo kręci.

Ważnym elementem koncertów JAAA! są wizualizacje. Czy czujecie, że Wasza muzyka nabiera wartości w zetknięciu z obrazem?

Marek: Na ten moment nasze koncerty są pozbawione wizualizacji i nie wiemy, czy będziemy do nich wracać. Przy pierwszej płycie pojawiła się Karolina, która miała ogromny wpływ na to, że w ogóle się pojawiły - i fajnie zagrało to z ,,Remikiem”. Nasza muzyka jest teraz inna, bardziej dynamiczna. Być może wizualizacje w tym momencie nie do końca są potrzebne.

Mam wrażenie, że też dużo bardziej mroczny, niż ,,Bujillo”.

Kamil: Tacy wtedy byliśmy, bardziej zamknięci od zewnątrz. Poznaliśmy się w takim momencie, w którym przerabialiśmy wiele przełomowych dla naszego życia tematów w sobie; trzeba było przez nie przejść i wypuścić w postaci energii muzycznej. Efektem tego jest właśnie ,,Remik”. Energia ,,Bujillo” jest inna, bo my czujemy się pewniej i ze sobą, i z naszym projektem, a do tego wiemy lepiej, w jaki sposób chcemy przekazywać ją dalej.

Czy powstanie trzecia część trylogii?

Kamil: Muzyka, która docelowo miała trafić na trzecią płytę, okazała się świetnym materiałem na muzykę do gier. Za jakiś czas pojawi się trzydziestominutowy film z grami, z naszą muzyką, która zostanie też wydana. Możliwe, że to będzie trzecia płyta, ale może zrobimy jeszcze osobną, która przymknie trylogię.

Skoro Wasza muzyka tak świetnie sprawdziła się w grze, może myśleliście również o tworzeniu muzyki dla medium filmowego?

Miron: Jak najbardziej. Jednym z powodów naszego przyjazdu na festiwal, poza zamiarem zaprezentowania materiału w Krakowie, było dotarcie z naszą muzyką do ludzi z branży filmowej. Muzyka w filmie nigdy nie powstaje przez przypadek - to proces łączenia kropek. Trzeba znaleźć się w tym świecie, żeby móc ją robić, a to nie jest łatwe. Niemniej, każdy z nas przynajmniej raz brał udział w procesie tworzenia muzyki do filmów - etiud i innych projektów, i zawsze to byŁo to świetną zabawą. Mam jednak wrażenie, że obecnie w muzyce dzieje się dużo więcej, niż film niezależny jest w stanie wchłonąć - nie wspominając nawet o kinie mainstreamowym, który absolutnie grzęźnie w konwencjach. Oglądając produkcje z nurtu niezależnego, niejednokrotnie miałem takie uczucie że muzyka nie przystaje do obrazu w kontekście absorpcji nowości. Brak tej autorskiej, niepowtarzalnej, która po prostu tworzy osobny świat, współgrający z filmem.

Kamil : Udało się to na przykład w ,,Legendzie Kaspara Hausera”. Wszystko absolutnie tam się zgrywa i choć minęło już 7 lat, soundtrack jest absolutnie ponadczasowy.

Macie ulubionych polskich kompozytorów filmowych?

Miron: W  kontekście dawnego pokolenia - na pewno Kilar i Komeda. Natomiast jeśli chodzi o najnowszą muzykę, to poza gwiazdami muzyki filmowej na skalę globalną, jak Abel Korzeniowski, trudno mi kogoś wskazać - mam wrażenie, że ta muzyka jest mało wyrazista. Zresztą polska kinematografia jest specyficzna, bo bardzo bliska rzeczywistości, realistyczna, a w naszej muzie więcej jest fantazjowania, co sprawia, że może lepiej odnaleźlibyśmy się w innym kinie - francuskim, amerykańskim, może skandynawskim. 

Kamil: Ciekawe posunięcie w kontekście polskiego kina wykonano w ,,Ślepnąc od świateł” . Ścieżka dźwiękowa jest bardzo niekonwencjonalna; nagle pojawia się pianino w filmie sensacyjnym i to działa. Rzadko kiedy spotyka się takie odważne ruchy w polskiej kinematografii - i dobrze, że zmiany idą w tę stronę.

Rozmawiała: Magdalena Narewska