Pomysł na tę historię jest w zasadzie zaskakująco prosty. Oglądaliśmy go już nieraz – ktoś podaje się za kogoś, kim nie jest, nikt wokół niczego nie podejrzewa. Można by na przykład wziąć chuligana z poprawczaka i ubrać go w sutannę. Tylko co, jeśli ów chłopak chciałby pójść do seminarium, ale nie pozwala mu na to jego wyrok? Co, jeśli drzemie, kipi wręcz w nim powołanie i odkryje on w sobie siłę, by zmienić mentalność ufającej mu wspólnoty? I czy członkowie tej wspólnoty w ogóle mają ze sobą coś wspólnego?
Jak podkreślał podczas konferencji prasowej na tegorocznym FPFF w Gdyni Mateusz Pacewicz, autor scenariusza do filmu (nagrodzonego zresztą swego czasu w konkursie ScriptPro), w kinie pociąga go przede wszystkim to, że jest ono „kłamstwem pozwalającym dotknąć prawdy”. I taka też jest kwintesencja jego opowieści. Posługując się terminologią filozoficzną, „Boże ciało” idealnie wpisuje się w postawę partykularyzmu moralnego. Głosi on, że nie istnieje apriori żaden kodeks prawego postępowania i osąd moralny można wydać tylko w odniesieniu do konkretnej sytuacji. Cóż, ta, w której znalazł się Daniel, jest naprawdę ekstremalna.
Ten chłopak wyraźnie nosi stygmaty neoklasycznego bohatera bajronicznego. Jeszcze w poprawczaku daje się poznać jako indywidualista i buntownik, któremu w życiu chodzi o coś więcej. Kiedy trafia na wiejską plebanię, przybywa właściwie znikąd, jego przeszłość naznaczona jest występkiem i owiana tajemnicą. Występuje przeciwko obowiązującym w miasteczku prawom i normom społecznym. Dla tej zbiorowości Daniel jest też swoistą reinkarnacją mesjasza. Zamiast na osiołku, wjeżdża na plebanię motorem, zadaje kłam miejscowym faryzeuszom i niesie wiernym zbawienie.
Bóg w tym filmie jest jeden, a imię jego Bartosz Bielenia. Aktor, który dzięki swej nietuzinkowej fizjonomii i niezwykłemu talentowi już od dawna robi istną furorę w świecie teatru, wreszcie otrzymał szansę, by podbić serca publiczności zgromadzonej również w salach kinowych. „Boże ciało” nie jest oczywiście ekranowym debiutem Bieleni. Kradł już uwagę widzów w epizodycznych występach w „Disco polo” (2015) czy w „Człowieku z magicznym pudełkiem” (2017), zagrał także w thrillerze „Na granicy” (2016) u boku Marcina Dorocińskiego. W podwójnej roli chłopaka z poprawczaka i fałszywego kapłana dosłownie olśniewa. Na drugim planie, jako wariacja na temat Marii Magdaleny, czaruje Eliza Rycembel (słusznie nagrodzona na tegorocznym FPFF w Gdyni) oraz znakomity jako „Pinczer” (lub wcielenie Judasza) Tomasz Ziętek. Zaprawdę, powiadam wam - kolejne lata w polskim kinie należeć będą do tej trójki.
Temat małomiasteczkowej mentalności w Polsce nie zużyje się chyba nigdy. Co więcej, patrząc na ostatnie lata w rodzimej kinematografii - przeżywa wręcz odrodzenie. Dość wspomnieć (zwłaszcza wczesne) filmy Wojciecha Smarzowskiego, zestawianą często z nimi „Cichą noc” (2017) Piotra Domalewskiego czy prześmiewczą „Twarz” (2017) Małgorzaty Szumowskiej. Kreśląc portret tego środowiska, zjednoczonego w małostkowości i - choć skrzętnie skrywanym pod auspicjami solidarności - wzajemnym krzywdzeniu się, duet Komasy i Pacewicza idzie w jeszcze inną stronę niż wspomniani twórcy. „Boże ciało” to bowiem nie tyle pręgierz, co raczej konfesjonał polskiej wsi. Ta spowiedź, przychodząca pod postacią Daniela, przynosi odkupienie tym, którzy chcą oczyścić się z grzechów: zawiści, pychy, chciwości, pogardy dla bliźniego. Dzięki niemu w miasteczku wydarza się cud – choć on sam prawdopodobnie nigdy się o tym nie dowie.
Niepotrzebna nam mapa czy nawet nazwa tej miejscowości, nie musimy pamiętać imion bohaterów (co znaczące, nie wszyscy zresztą je posiadają), nie dane jest nam wiedzieć, jak ta historia się skończyła. Dlaczego? Bo dzieje się ona tak naprawdę wszędzie i zawsze. Bo wciąż trwa i każdy z nas może dopisać jej kolejny rozdział. W tym dziele co i rusz niemiłosiernie zderza się ze sobą sacrum i profanum, ekran kipi od pytań i konfliktów tragicznych, w wątpliwość poddaje się cnoty nie tylko boskie. Emocjonalne kadzidło, którym zadymione są niemal wszystkie sceny, nie przesłania jednak dobrej nowiny wypływającej z tego obrazu. „Boże ciało” daje bowiem nadzieję. A zatem idźmy i nie grzeszmy więcej.
Monika Żelazko