Image
Metro Films, PISF

"W awangardzie jest siła, którą fajnie jest dostać za młodu, to jest bardzo ważne. Ale w trakcie dojrzewania to trzeba iść między ludzi. Nie można się zamykać w hermetycznym świecie." Xawery Żuławski, autor „Mowy ptaków”, opowiada o archetypie artysty, nieznośnej potrzebie komfortu oraz o potrzebie autorytetów.

Julia Smoleń: Mówią, że film jest wściekły na Polskę. Pan się z tym zgadza?

Xawery Żuławski: Nie, nie zgadzam się.  

Dlaczego?

Bo ten film jest na Polskę czuły. Porusza różne elementy współczesności, pokazuje w jakim nam przyszło żyć świecie – pomieszania różnych wartości i idei, w których nawet sam obywatel Polski nie jest w stanie się połapać. Głowa pęka od informacji. To o tym jest, między innymi, film. Na pewno nie jest na Polskę wściekły, bo dlaczego niby?  

Jedni w Pana filmie wrzeszczą: „nienawidzę!”, drudzy: „literatura i sztuka!”, myśli pan, że istnieje jakaś recepta, żeby wyjaśnić Polakom, że lepiej krzyczeć to drugie?

Ja nie chce niczego Polakom wyjaśniać – ten film jest emocjonalnym, artystycznym lustrem, pryzmatem na przykład „nienawidzę” krzyczy nauczyciel. Wiemy, co się dzieje obecnie z nauczycielami, co się dzieje z różnymi grupami społecznymi. Ten film pokazuje wykluczenie. Nikt tu nie jest w oczywisty sposób zły. 

Ten film nie jest spekulacją, jest zrobiony z potrzeby serca.   

Tematem dla mnie najciekawszym była sama sztuka i proces jej tworzenia. Brat Mariana – malarz, ma niesprawne oko, jego współlokator – kompozytor – choruje na trąd. Ta artystyczna niepełnosprawność, niemożność wynika z życia w konkretnych czasach, w konkretnym kraju, czy jest raczej uniwersalna?

Mi się wydaje, że chodzi tu o archetyp artysty. Takie postaci jak pisarz, czy kompozytor to są postawy artystyczne twórców, które ciągną się od stuleci. Traktując to archetypowo, każdy porządny artysta powinien cierpieć. Jeżeli nie duchowo to fizycznie.  Myślę, że to jest jedna z możliwych interpretacji. W pewnym momencie jeden z bohaterów filmu traci przyrodzenie i to jest metafora sztuki bez cojones. Oni są osłabieni, biedni i nikt ich nie słucha, bycie artysta jest niemodne. Artyści są nieważni. W zamian, mamy dziś kult siły i autorytaryzmu. Ludziom wolność zaczyna doskwierać i mają jej dość…  

W kontekście tej kondycji… Marian chce napisać powieść o Arkadii, a ostatecznie wypuszcza szlagierowy hit. Czyli Arkadii nie ma i zostało tylko radio przebojów?

Arkadia zawsze będzie jakąś idealistyczną wizją, do której młodzi twórcy dążą. Ale do tego ideału nie da się dojść, a próbując z całych sił popada się w pretensjonalność i tworzy się rzeczy, które są modne, czyli wygodne, głośne i rymowane. Gdzieś wartości uciekają…

Schodząc na chwilę z tematu sztuki; to jest film o ojcu, dla ojca, czy robiony z ojcem?

Myślę, że wszystkie te opcje wchodzą w grę. Dodałbym jeszcze: wobec ojca. To jest film robiony wobec ojców.  Każdy z bohaterów filmu dzieli się w swoim życiorysem, gdzie zawsze występuje jakiś ojciec. To także film o pokoleniu zdradzonym przez ojców – czyli opuszczonych. Marian jest opuszczony, bo ojciec zamilkł i przestał się odzywać. Ojciec nauczyciela historii był generałem milicji. Ojciec chłopaka, który zaczyna swoją nacjonalistyczną przygodę był pijakiem i wracając do domu lał swoje dzieci. Ojciec kompozytora oszalał. Młoda dziewczyna, która stara się nakręcić jakiś film telefonem jest z bardzo bogatego domu, gdzie rodzice nie mają dla niej czasu. Tam wszyscy są jakoś opuszczeni przez swoich ojców obserwując nasz kraj można zauważyć, że autorytety moralne, autorytety w sztuce – ojcowie i matki myśli społecznej – naszej wolności - w ciągu ostatnich lat odeszła. Wajda, Bartoszewski, Kora, Głowacki, Kuron, czy moi rodzice. Oni byli filarami myśli wolnościowej w Polsce. Bez ich udziału społeczeństwo podlewane fałszywymi komunikatami i dziczeje.  

Czyli, posługując się frazesem, potrzebne są nam nowe autorytety?

Dobrze by było. Teraz już nie wiem, czy rodzące autorytety nie są od razu podważane. Kiedyś było trudniej kogoś shejtować. Dzisiaj każda osoba, która ma odwagę wyrazić swoje poglądy, może się spotkać z falą hejtu. To nie buduje. To niszczy nas jako ludzi i społeczeństwo. Kiedyś, w tak zwanym punk rocku, a później w hardcorze było takie pojęcie jak: szacunek. Były o tym piosenki, była o tym mowa. Ale w komercji szacunek gdzieś uciekł. Nie pokazuje się postaw, nie pochwala tych którzy odnoszą się z szacunkiem do innych. Ja się wychowałem w innym świecie.  

Powiedziałeś o wykluczeniu, byciu na marginesie. Dla mnie cały ten film jest takim zdecydowanym undergroundem. Lepiej zostać na tym marginesie, bo tam jest ciekawiej, czy jednak przedarcie się do centrum zawsze pozostaje pewnym marzeniem?

Wiesz, ucieczka i pozostawanie w undergroundzie powoduje, że ma się mniejsze szanse na działanie ogólne. W awangardzie jest siła, którą fajnie jest dostać za młodu, to jest bardzo ważne. Ale w trakcie dojrzewania to trzeba iść między ludzi. Nie można się zamykać w hermetycznym świecie. Mi się trochę przykro patrzy, kiedy odwracamy wzrok na problemy, które nas dotykają. Nie podoba mi się to, że w naszych czasach jest potrzebny interwencjonizm. Nie można szukać szczęścia na własną rękę, tylko trzeba działać na rzecz wszystkich żyjących na planecie. I mam nadzieje, że ten film daje twórcom energię do tego, żeby się nie bać, robić swoje.

To dzisiejsze poszukiwanie komfortu, które płynie z każdego ułamka sekundy rzeczywistości zabiera zdolność myślenia krytycznego. Wszyscy się komformizujemy. Potem ktoś mówi, że nie zrozumiał filmu, bo on lubi takie, na które się wchodzi, rozumie i wychodzi. No bo to jest komfort. Jeżeli nie zmuszamy umysłu do jakiegoś rezonowania to zamykamy się w  strefie komfortu, która tak naprawdę doprowadza do ignorancji i na przykład tego, że mamy dzisiaj ekologiczną katastrofę. My musimy mieć trudniej w życiu, żeby jakoś uratować ten świat. Bo póki co planujemy zagładę.  

Ale uważasz, że młodzi filmowcy nie uciekają właśnie od tego komfortu?

Słuchaj, nie wiem. Nie śledzę wszystkiego będąc szczerym. Mam nadzieję, że młodzi twórcy złapią z „Mowy Ptaków” energię, która ci mówi – nie pękaj, można robić, nie słuchaj się, bądź niegrzeczny i się nie oglądaj.   

Chciałam jeszcze zahaczyć o rolę Sebastiana Fabijańskiego. Jesteście do siebie podobni. To z tego podobieństwa wyszła propozycja współpracy?

Nie. Ja starałem się jak najmniej spekulować w tym filmie, słuchałem się intuicji. Z obawy, że ten film może się nie udać ze względu na indywidualny język filmowy mojego ojca, nie chciałem naśladować mojego ojca poprzez analizę, a wyłącznie starałem się trwać w poczuciu wewnętrznej wolności.

Sebastian zagrał rolę Mariana. Historia jest taka, że reżyserka castingu Marta Kownacka zaplanowała wszystkie role, Sebastian miał zagrać kompozytora. Ja nie znałem wcześniej Fabijańskiego, to znaczy, nie wiedziałem jak gra. Poprosiłem, żeby jednak przyszedł na casting. Jak tylko włączyliśmy kamerę to zobaczyłem podobieństwo i pomyślałem sobie – o rany, jaki on jest do mnie podobny! I  stąd ta zmiana, że Sebastian nie jest kompozytorem, a Marianem.   

Czy w kontekście tego co wydarzyło się przed festiwalem – film nie był zakwalifikowany do Konkursu Głównego – boisz się robić filmy w Polsce?

Ja mam na tyle doświadczenia, że wiem, że robienie filmów niezależnych w Polsce jest zagadnieniem niezwykle trudnym i muszę powiedzieć, że z zazdrością patrzę na kolegów, którym te filmy udaje się robić częściej niż mi. A czy się boje? Nie. We mnie gra wiele różnych emocji, ale nie ma w tam strachu.

Rozmawiała: Julia Smoleń

Picture author
Metro Films, PISF