Image
ABC

Mieczysław Kosz, tytułowy bohater najnowszego filmu Macieja Pieprzycy, przez lata pozostawał postacią zapomnianą, a jego nazwisko znane było niemal wyłącznie największym fanom polskiego jazzu. Wymazany ze zbiorowej świadomości muzyk rzeczywiście nie dał się poznać szerokim rzeszom odbiorców – po serii spektakularnych sukcesów, zmarł tragicznie w wieku zaledwie 29 lat. Dlaczego po rozbłyśnięciu blaskiem supernowej, ten niezwykły pianista jazzowy tak szybko zniknął z gwiaździstego firmamentu?

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo złożona – przekonuje „Ikar. Legenda Mietka Kosza”. Kontynuując udaną serię polskich „biopic-ów” (z której wykluczyć należy niedawnego „Piłsudskiego”), film Pieprzycy stara się oddać sprawiedliwość zapomnianemu jazzmanowi w znacznej mierze koncentrując się na kwestii pamięci. Szukając kolejnych tropów i poszlak, „Ikar” wykracza poza zwyczajowy schemat blasków i cieni wielkiej sławy. Historia Kosza jest nieustannie przerywana przez pojawiające się – często samoczynnie i niespodziewanie – wspomnienia, mieszające się z teraźniejszością. „Ikar” w ciekawy sposób obrazuje mechanizmy działania ludzkiej pamięci, która nawet nieproszona, ma tendencję do wyrzucania z siebie wspomnień o trudnych chwilach z przeszłości czy utkwionych w podświadomości słowach dawno już zmarłych osób. To właśnie dzięki tego rodzaju flashbackom, „Ikar” odkrywa przed widzem ciężkie warunki biednej zamojskiej wsi, na której mały Mietek spędził pierwsze lata swojego życia; bolesny proces utraty wzroku oraz pobyt w prowadzonym przez zakonnice ośrodku dla niewidomych w Laskach pod Warszawą.

Jak podpowiada tytuł filmu, postać Mietka Kosza jest kolejnym wcieleniem słynnego mitologicznego Ikara. To narzucone przez twórców porównanie, jest jednak znacznie bardziej złożone niż mogłoby się wydawać. Czy upadek Kosza, podobnie jak syna Dedala, był wynikiem pychy i zbyt dużych ambicji? Filmowy Kosz to rzeczywiście niełatwy bohater – niezwykle zdeterminowany, z wyraźnym celem, obdarzony wielkim talentem i jeszcze większą wrażliwością. Choć przed ważnymi koncertami zżerała go trema, potrafił także z buńczuczną pewnością siebie stwierdzić, iż jest polskim królem jazzu. W filmie charakteru dodaje mu w szczególności wątek rywalizacji z słynnym (i fikcyjnym) pianistą Bogdanem Danowiczem, w którego wciela się Piotr Adamczyk.

Złożoność postaci Kosza trafnie oddaje najbardziej utytułowany polski aktor ostatnich lat, Dawid Ogrodnik. Wykorzystując swoje muzyczne wykształcenie, tworzy zestaw hipnotyzujących scen, w których zlewa się w jedno z postacią zapomnianego jazzmana. Drobnym zgrzytem w tej roli, jest pewna powtarzalność. Tworząc postać Kosza, Ogrodnik sięga po rozwiązania znane z poprzednich swoich ról, przede wszystkim z „Chce się żyć” (2013) oraz „Ostatniej rodziny” (2016), gdzie również wcielał się w postaci wrażliwców o bardzo nietypowym spojrzeniu na rzeczywistość.

Oprócz wrażliwości, filmowego Mietka Kosza z Mateuszem Rosińskim i Tomaszem Beksińskim łączy także dojmujące poczucie samotności. Początkowo stojącej na uboczu, kryjącej się w kącie krytej strzechą chaty, lecz stopniowo wychodzącej coraz bliżej ku bohaterowi. „Ikar” pełen jest przejmujących obrazów osamotnienia muzyka, który niczego nie bał się bardziej, niż bycia porzuconym. Film Pieprzycy ma wyraźną misję – stara się naprawić dawną krzywdę i przywrócić pamięć o młodym, zapomnianym jazzmanie, który mimo krótkiego życia wywarł ogromny wpływ na polską muzykę. Warto więc po seansie dołączyć do reżysera w tych staraniach i posłuchać jedynej solowej płyty Kosza „Reminiscence”, której kojące brzmienia pasują jak znalazł do długich jesiennych wieczorów.

Kaja Łuczyńska