Image
Kadr z filmu "Piękny kraj"

Ciężkie od pracy w oborze, pełne alkoholu i przygodnego seksu. Tak wygląda życie Johnnego Saxby (Josh O’Connor). Czy w takim otoczeniu może narodzić się jakiekolwiek uczucie? Inne od odczuć nakazujących zaspokajanie podstawowy pragnień? Z pewnością nie jest to łatwe, ale tak jak lotos kwitnie wyłącznie na mętnych wodach, tak miłość często objawia się najmniej oczekiwanych sytuacjach.

 

Surowe, wiejskie życie, wymagające bezustannej harówki przy owcach i krowach. Nie jest to idealne miejsce do rozbudzenia w sobie wrażliwości i czułości. Chłód czuć w każdej scenie - podczas rozmowy z rodziną, zajmowania się zwierzętami, czy w trakcie seksu w przyczepie. Farmerski cykl narodzin i śmierci znieczula i hartuje emocje. Jednak one nie znikają. Okazuje się też, że imprezy i przelotni kochankowie działają zaledwie jak leki przeciwbólowe. Umarzają ból jedynie na chwilę, nie likwidując przyczyny. Zmienić ten stan może tylko ktoś z zewnątrz. Spoza zimnej, brytyjskiej prowincji.

 

Wtedy właśnie pojawia się Gheorghe (Alexandru Secareanu) - rumuński imigrant zatrudniony do pomocy przy gospodarstwie. Początkowo traktowany przez głównego bohatera jako zło konieczne, intruz. Jednak przez ciepło i opiekuńczość, które od niego emanują, ciężko jest nim długo pomiatać. Jedyne co pozostaje, to otworzyć się i pozwolić się oswoić. Wtedy też Saxby doświadcza niesamowitej właściwości miłości. Dostając ją, nie można jej zatrzymać - musi ją nie tylko odwzajemnić, ale i przekazać dalej. Stąd też niezwykle wzruszająca i zapadająca w pamięci jest scena, w której młody farmer odważa się, być może po raz pierwszy, okazać czułość i troskę swojemu ojcu.

 

Równolegle do bohaterów, również i widz powoli oswaja się z zastanym kontrastem - „Piękny kraj” okazuje się krainą błotem i krwią płynącą. Choć z czasem idea staje się coraz prostsza. „Krajem” nie jest krajobraz, a serce. To ono zawsze jest identycznie piękne, nawet gdy na pierwszy rzut oka wydaje się to niemożliwe. Po filmie nie można spodziewać się jednak ckliwej i mdłej laurki. Nie jest to historia o zagubionej księżniczce, która od chwili znalezienia księcia żyje długo i szczęśliwie. Na związku bohaterów pojawiają się rysy, które dodają historii realizmu. Jeszcze bardziej podkreślają, że jest to opowieść, która może dziać się właśnie w tej chwili, choćby kilkanaście kilometrów od nas.

 

Pełnometrażowy debiut Francisa Lee bywa określany jako „film LGBT”, czy reinterpretacja oscarowej „Tajemnicy Brokeback Mountain”. Zupełnie niesłusznie! Jest to bowiem obraz samotności i słabości. Jednak ich powodem nie jest homofobia, a życie w ciężkich warunkach, czy bycie imigrantem. W pubie można zostać zaczepionym nie za dwuznaczne, wspólne wyjście do toalety z kolegą, a za obcy akcent. Jest to też kino przemiany. Metamorfozy nie tylko bohatera, ale i widza. Ponieważ z każdą kolejną sceną reżyser zmusza do korekty przekonań. Do zmiany nastawienia. Stopniowo tak zręcznie igra z emocjami odbiorcy, aż i jego serce mięknie. I otwiera się na innych. Należy jedynie mieć nadzieję, żeby ten stan udało się utrzymać jeszcze długo po opuszczeniu sali kinowej. Choćby dlatego „Piękny kraj”, to seans, którego nie można przegapić!

Miłosz Kaszuba




 

Kolejne seanse „Pięknego kraju”, które pokazujemy w ramach sekcji specjalnej #sexed.pl odbędą się 4 i 5 maja w Kinie pod Baranami.