Za nami dwie sesje Q&A z uczestnikami Konkursu Głównego, którzy w swoich filmach mierzą się z tematem emigracji. U Edona Rizvanolliego towarzyszy mu kwestia niezabliźnionych ran konfliktu bałkańskiego, z kolei Ioana Uricaru demaskuje zepsucie systemu kontroli imigracyjnej. Zobaczcie, jakimi przemyśleniami z widzami podzielili się twórcy i jak różnią się ich spojrzenia, mimo, iż przyjmują tę samą perspektywę - matki imigrantki.
Rizvanolli rozpoczął rozmowę wyjątkowo entuzjastycznie – Jestem tak samo podekscytowany pokazem „Unwanted” na 11.Netia OFF CAMERA, jak podczas premiery światowej – wyznał. Trudno mu się dziwić, bo jego pojawienie się po seansie zostało przywitane gromkimi brawami, zwiastującymi duży udział naszych widzów w rozpoczynającej się sesji Q&A. I rzeczywiście – festiwalowicze mieli do Edona mnóstwo pytań.
Całe spotkanie zdominował wątek wciąż nieprzepracowanej traumy po wojnie bałkańskiej, ale w filmie dodatkowo komplikuje go optyka imigrancka – matka głównego bohatera opuściła Kosowo i przeniosła się do Holandii, gdzie jej syn – Alban, przyszedł na świat. Żyłem za granicą ponad 20 lat, mogłem wczuć się w sytuację matki, bo sam jestem imigrantem. Gdy jestem w Amsterdamie, tęsknię za Kosowem, gdy przyjeżdżam do Kosowa, myślę o Amsterdamie – otworzył się reżyser, tłumacząc genezę pomysłu fabularnego.
Alban zaczyna spotykać się z dziewczyną – Aną. On jest z pochodzenia Albańczykiem, ona Serbką. Młodym to nie przeszkadza, za to dla ich rodziców stanowi poważny problem. Edon w rozmowie stanowczo podkreślał rolę antagonizmów między Serbami i Albańczykami w kontekście konfliktu wokół Kosowa – Jeśli nie uczestniczyłeś w wojnie, łatwo powiedzieć, że trzeba o niej zapomnieć, ale gdy jej doświadczyłeś, trudno przejść nad tym do porządku dziennego. Smutno konstatował, że to wciąż nieprzepracowany problem – Nie było żadnych przeprosin. Nie toczy się żadna dyskusja. Nałożyliśmy tylko make-up na nasze rany. To nie pomaga.
Spotkanie nie było jednak w stu procentach wypełnione tylko smutnymi przemyśleniami. Miłe dla reżysera były z pewnością głosy widzów, którzy wyznawali, jak bardzo spodobał im się jego obraz. On sam wyraźnie cieszył się z możliwości rozmowy, mówił o tym, jak podoba mu się w Krakowie i podsumował stwierdzając – Muszę mieć nadzieję, że kogoś gdzieś na sali kinowej poruszy mój film, że uświadomi mu pewne kwestie. Jeśli trafią się trzy takie osoby na całą salę – to znaczy, że było warto.
Z kolei następnego dnia, po seansie filmu ,,Lemonade”, z widzami spotkała się rumuńska reżyserka, Iona Uricaru. Jej film również dotyka doświadczenia emigracyjnego - z tym, że jego główna bohaterka, Mara, zamiast do Holandii, trafia za ocean, próbując zrealizować swój american dream. Obraz Uricaru jest jego bezlitosną dekonstrukcją - Mara nieustannie napotyka na przeszkody ze strony amerykańskich władz, ale i zwykłych ludzi. –,,Gdy już jakiś czas przebywasz na emigracji, docierasz do punktu, w którym nie ma odwrotu - nie możesz już poddać się, wrócić, bo tyle przeszkód już przezwyciężyłeś. Zaczynasz wręcz bronić owego snu; zaczynasz być dumny z własnych doświadczeń. To skutecznie odwodzi od powrotu” –mówiła reżyserka, tłumacząc czasem wręcz irracjonalny upór Mary.
Tymi słowami Uricaru nawiązała również do własnych doświadczeń, bowiem w Stanach Zjednoczonych Ameryki mieszka od siedemnastu lat. –,,Tak naprawdę przez dwanaście lat nie wiedziałam, co stanie się dalej - znam więc tę wieczną niepewność, czy za chwilę nie będę pakować walizek, towarzyszącą mojej bohaterce” – wyznała, pytana o wpływ własnych przeżyć na fabułę filmu. Okrucieństwo systemu w ,,Lemonade”, choć wydaje się hiperbolizowane, okazuje się historią do cna prawdziwą. ,,Rozmawiałam z wieloma osobami - film powstał na kanwie ich doświadczeń. Właściwie każdy epizod historii miał miejsce w rzeczywistości”.
Z kolei zapytana przez Grzegorza Stępniaka o feministyczną wymowę filmu, Uricaru stwierdziła, że emigracja jest trudnym procesem dla każdego, ale, w istocie, szczególnie opresyjnym dla kobiet. Mara jest matką, co jest kolejnym wyzwaniem, bo walczy nie tylko o własną przyszłość, ale i swojego syna. – ,,Pracowałam nad filmem przez osiem lat, więc na długo przed rozpoczęciem całego ruchu #metoo. Te problemy istniały zawsze, tylko teraz, w końcu, wychodzą na światło dzienne”.
Jakub Dzióbek, Magdalena Narewska