Image
fot. opowieść wigilijna

Dawno, dawno temu, za siedmioma choinkami, za siedmioma pierniczkami była sobie „Opowieść wigilijna”. Słynna córka pióra Karola Dickensa ma już swoje lata - na świat przyszła wszak 175 lat temu i doczekała się przeszło 50 adaptacji filmowych. Mogłoby się więc wydawać, że nowela ta przejadła się bardziej niż każdy z nas w Wigilię i obchodzi już wszystkich tyle, co zeszłoroczny śnieg. Ale czy jesteście pewni, że wiecie o niej wszystko?

#pierwsza gwiazdka

Sławna opowieść z 1843 roku na srebrnym ekranie zadebiutowała już 58 lat później za sprawą Roberta Williama Paula, pioniera branży filmowej w Wielkiej Brytanii. Reżyserem tej krótkiej adaptacji był zaś Walter R. Booth, a pierwszym skąpym Ebenezerem w historii kina niejaki Daniel Smith. Na opowiedzenie całej fabuły, zgodnie z ówczesnymi standardami tego przemysłu, przeznaczono tu zaledwie klika minut. „Scrooge or Marley’s Ghost” przez lata uchodził za zaginiony. Obecnie w British Film Institute przechowuje się odnaleziony fragment, liczący 3 minuty i 26 sekund. Znalazło się w nim na przykład trickowe ujęcie, na którym widać, jak kołatka do drzwi nagle przemienia się w twarz Ducha Marleya. Przebrania pozostałych duchów raczej nie zaskakują inwencją twórczą – ta trójka z powodzeniem mogłaby statystować w „Ghost Story” (2017) Davida Lowery’ego.

#hej kolęda, kolęda!

W 1935 roku można było obejrzeć (i usłyszeć) pierwszą dźwiękową adaptację „Opowieści wigilijnej”. Wersja w reżyserii Henry’ego Edwarda była już jedenastą z rzędu. Także i odtwórca głównej roli to prawdziwy weteran tej historii. Seymour Hicks wcielał się w postać skąpca przez znaczną część swojej kariery teatralnej.

 #Christmas grave

Telewizyjnej „Opowieści wigilijnej” z 1984 roku zawdzięczamy prawdziwe miejsce pielgrzymek psychofanów opowiadania Dickensa. Część zdjęć do tej produkcji powstało na terenie kościoła św. Chada w Shrewsbury. Aby upamiętnić wysiłki ekipy, kapłani zdecydowali się pozostawić filmowy nagrobek Ebenezera Scrooge’a na zieleńcu przy świątyni.

#Christmas nightmare

Dość już tej politycznej poprawności, now We put the DICK in Charles DICKens! Ów wymowny tagline z plakatu dosadnie nakreśla charakter tego tym razem podwójnego koszmaru. Dość wspomnieć, że twórca „Scrooge in the Hood” (2011), Richard Chandler, ma w swoim portfolio również takie pozycje jak „Gay Jesus” (2015) czy „Sons of Perdition” (2007). Nasz bohater tej nocy użera się nie tylko z wiadomymi duchami, ale również z... żydowską mafią, która uprowadziła prostytutki będące pod jego opieką. Zaiste, brzmi to jak kara z zaświatów, ale wymierzana przede wszystkim widzowi. Richard, go home (alone)!

#Duch Mattela i Mickey’a

Tak, arcydzieło Dickensa doczekało się także swojej plastikowej wersji sponsorowanej przez amerykańskiego producenta lalek. Barbie pojawia się na ekranie jako Eden Starling, gwiazda londyńskiej sceny teatralnej, która wyzyskuje swoich współpracowników, nie dając im nawet urlopu na święta. Wszystko się zmieni, gdy pewnej wigilijnej nocy we śnie nawiedzi ją ciotka. Na szczęście również i inne lalki wzięły się za ekranizowanie opowiadania Dickensa. Mowa o Muppetach, które wspomógł sam Michael Caine wcielający się w głównego bohatera noweli. Inne kultowe universum, które przejęło opowieść z 1843 roku to imperium Walta Disneya. W roli Ebenezera obsadzono oczywiście Sknerusa McKwacza, którego oryginalne imię to przecież... Scrooge – wszystko zostało zatem w rodzinie. Mikiego wyprzedzili, co prawda, koledzy po fachu ze studia Warner Bros – wcześniej powstała animacja pod szyldem ekipy Looney Tunes. Swoje trzy grosze do skarbonki Scrooge’a dorzuciły również rodziny Flintstonów i Jetsonów, a także mieszkańcy Ulicy Sezamkowej.

#nieoczekiwana zmiana miejsc

Spokojnie, nie zmieniamy tematu i nie chodzi tu o kultową komedię z udziałem Eddiego Murphy’ego. „Hm, a gdyby tak Scrooge był kobietą?” – pomyśleli twórcy „Kolędy primadonny” (2000), po czym zastąpili Ebenezera Ebony. Co więcej, pani Scrooge zarabia pieniądze w zupełnie innej branży niż jej męskie alter ego, a mianowicie jest piosenkarką. Jej fani nawet nie przypuszczają, że prywatnie gwiazda to bezduszna osoba, która doprowadza swoich współpracowników i bliskich na skraj załamania nerwowego. Podczas świątecznego tournée po Nowym Yorku odwiedza ją były partner i zapowiada odwiedziny trzech duchów – resztę już znacie. Raczej przeciętną produkcję telewizyjną wzbogacają muzyczne smaczki – jak talent wokalny Vanessy Williams, który mogła zaprezentować w pełnej krasie w roli Ebony. Warto dodać, że Ducha Teraźniejszych Świąt zagrał tu John Taylor, współzałożyciel i basista zespołu Duran Duran, przez kinomanów kojarzony także jako Fred Flintston („Flintstonowie: Niech żyje Rock Vegas!”, 2000).

#święta à rebours

Ta wariacja na temat Dickensowskiej prozy mogłaby właściwie stanowić sequel – „Opowieść wigilijna: rok później”. Ebenezer Scrooge, którego poznajemy w „Opowieści wigilijnej Czarnej Żmii” (1988), to dla odmiany najmilszy człowiek w Londynie. W Wigilię nawiedza go pewien duch i narzekając na chciwców, których musi nawracać, niechcący roztacza przez bogaczem kuszącą wizję bycia nieuczciwym człowiekiem. Scrooge’owi nie pozostaje zatem nic innego jak, zgodnie z literacką tradycją, stać się swoim przeciwieństwem, a więc przejść na tym razem złą stronę mocy. W roli głównej niezastąpiony Rowan Atkinson, a ta produkcja BBC to tylko jedna z odsłon komediowego serialu traktującego o losach reprezentantów rodu Czarnych Żmij na tle różnych epok historycznych.

#gender carol

Jeśli pomimo przytoczonych przykładów nadal czujecie się znużeni powiastką o nawróconym skąpcu i uważacie, że jej formuła się już wyczerpała, na koniec czeka Was naprawę mocne uderzenie. Jest Wigilia, poznajcie więc Sin-Dee – transseksualną prostytutkę, która właśnie wyszła z więzienia i dowiedziała się o zdradach swojego chłopaka. Przed Wami osiemdziesiąt osiem minut jaskrawych widoków prosto z Los Angeles i to uchwyconych wyłącznie kamerą iPhona, którym w całości nakręcono film. „Mandarynka” (2015) to iście piorunująca mieszanka wybuchowych motywów z tymi chwytającymi za serce. Sean Baker bezpardonowo i z wprawą godną Johna Watersa pochyla się nad skostniałymi kliszami wciąż rządzącymi społeczeństwem, by pozostawić je w strzępach. Jeżeli przyjdzie Wam do głowy coś, czego zupełnie się nie spodziewacie – możecie mieć pewność, że lada chwila pojawi się to w tym filmie. Smętne, melodyjne dzwonki wymieńcie zatem na wrzaskliwy dubstep, skrzący się śnieg na równie błyszczące słońce, a ponurego sknerę na rozsierdzoną transsesksualną prostytutkę. Do tego garść brokatu, iPhone w dłoń i możemy wyruszać na pasterkę, którą zapamiętacie na długo!

Monika Żelazko